— Przyszłam do mamy bez zapowiedzi — i zamarłam: mój mąż już omawiał cenę mojego mieszkania z jej sąsiadką
Olga dostała kawalerkę po babci trzy lata temu. Niewielką, trzydzieści dwa metry, ale w dobrej dzielnicy, z oknami na podwórze. Babcia zostawiła ją wnuczce jako najcenniejszą rzecz, jaką miała.
Olga pamiętała, jak starsza kobieta mówiła: „To jest twoje, dziecinko. Żebyś zawsze miała swój kąt”. Olga urządzała mieszkanie sama, powoli, bez pośpiechu. Jasna tapeta w kuchni, wygodna kanapa w pokoju, szafa przy oknie. Wszystko skromne, ale przytulne.
Andriej wprowadził się tu po ślubie. Przez pierwsze miesiące było dobrze, ale potem zaczęły się niezadowolone westchnienia. To za mało miejsca, to układ niewygodny, to dzielnica nie taka. Ola starała się nie brać jego uwag do siebie, myślała, że po prostu się przyzwyczaja. Z czasem jednak zrozumiała: mąż jest niezadowolony nie z mieszkania. Jest niezadowolony z ich życia w ogóle.
Andriej pracował jako brygadzista w firmie budowlanej, zarabiał około sześćdziesięciu tysięcy. Olga prowadziła księgowość w małej firmie, dostawała czterdzieści pięć. Żyli bez luksusów, ale i bez biedy. Opłaty ciągnęli razem, jedzenie kupowali po równo. Żadnych kredytów, żadnych długów. Niby żyć i cieszyć się.
Ale Andriej coraz częściej zaczynał rozmowy o „powiększeniu”. Mówił, że trzeba myśleć o przyszłości, o dzieciach, że kawalerka to rozwiązanie tymczasowe. Olga słuchała i wzruszała ramionami. Nie mieli pieniędzy na nowe mieszkanie, a wchodzić w kredyt hipoteczny na dwadzieścia lat nie chciała.
— Możemy sprzedać twoje i dołożyć — powiedział pewnego razu Andriej, przewijając ogłoszenia w telefonie. — Popatrz, tu jest dwupokojowe w nowym budownictwie. Dobry układ, normalna okolica.
Olga milczała. Nie chciała sprzedawać mieszkania po babci. To było jedyne, co jej po bliskiej osobie zostało. Ale Andriej nie odpuszczał, wracał do tematu raz za razem, jakby czekał, aż się zgodzi.
Z matką Olgi, Marią Iwanowną, Andriej zawsze trzymał fason. Pomagał donieść torby, żartował, opowiadał anegdoty. Maria Iwanowna nie mogła się na zięcia nachwalić. Wciąż powtarzała córce, że ma szczęście, nie to co niektóre.
— A Lenka z szóstego mieszkania, pamiętasz? — mówiła mama, nalewając herbatę. — Jej Witalik nawet do sklepu nie pójdzie, wszystko sama dźwiga. A twój Andriusza jaki opiekuńczy!
Ola kiwała głową, zgadzała się. Rzeczywiście, wobec jej mamy Andriej zachowywał się dobrze. W każdy weekend jeździli w odwiedziny i to mąż sam proponował, by zajrzeć do Marii Iwanowny. Mówił, że trzeba pomóc w domu, sprawdzić, czy czegoś nie potrzeba. Olga cieszyła się z takiej uwagi, wierzyła, że mężowi naprawdę zależy.
Andriej wymieniał żarówki, naprawiał krany, wynosił śmieci. Maria Iwanowna karmiła go pierogami, wypytywała o pracę, chwaliła za troskę o córkę. Olga siedziała obok i uśmiechała się, czując, że wszystko jest jak trzeba.
Ale ostatnio coś się zmieniło. Andriej coraz częściej zostawał u mamy dłużej, tłumaczył, że musi dokończyć to jedno, to drugie. Czasem Olga wyjeżdżała wcześniej, a on zostawał jeszcze godzinę–półtorej. Mówił, że pomaga sąsiadom z czymś albo po prostu zasiedział się z Marią Iwanowną na rozmowach.
Olga nic złego nie podejrzewała. Myślała, że mężowi naprawdę podoba się u jej mamy, że lubi pomagać. Tylko czasem zauważała, że po takich wizytach Andriej wracał w wyjątkowo dobrym nastroju, jakby coś go cieszyło.
A potem rozmowy o mieszkaniu wróciły ze zdwojoną siłą. Andriej stał się bardziej natarczywy, agresywniejszy. Mówił, że ma dość ciasnoty, że czas iść dalej, że nie można całe życie trzymać się spadku.
— To jest moje mieszkanie — powiedziała Olga pewnego wieczoru, gdy mąż po raz kolejny zaczął o sprzedaży. — Babcia mi je zostawiła. Nie zamierzam go sprzedawać.
— Olga, przecież rozumiesz, że jesteśmy rodziną? — zaprotestował Andriej, odkładając telefon. — Rodzina powinna razem decydować o takich sprawach.
— I decydujemy razem — spokojnie odpowiedziała Olga. — A ja zdecydowałam, że na razie nie jestem gotowa sprzedawać. Chcesz inne mieszkanie — oszczędzaj i kupuj.
Andriej skrzywił się, ale zamilkł. Olga poczuła, że w jego ciszy czai się niezadowolenie, jednak nie ciągnęła tematu. Miała nadzieję, że mąż się uspokoi i przestanie naciskać.
Ale kilka dni później rozmowa wróciła. Andriej znów zaczął o nowych blokach, o wygodzie, o perspektywach. Olga słuchała w milczeniu, wiedząc, że on nie odpuści. W piersi narastał niepokój — jakby działo się coś nie w porządku, tylko ona nie potrafiła zrozumieć co.
Pewnego wieczoru po pracy Olga postanowiła wpaść do mamy. Chciała porozmawiać, wygadać się, poprosić o radę. Maria Iwanowna zawsze potrafiła uspokoić i znaleźć właściwe słowa. Olga zadzwoniła, ale mama nie odebrała. Postanowiła po prostu przyjechać bez zapowiedzi — klucze miała.
Na klatce pachniało smażonymi ziemniakami i świeżym ciastem. Olga wchodziła po schodach, myśląc o tym, jak opowie mamie o swoich wątpliwościach. Może Maria Iwanowna doradzi coś mądrego, pomoże zrozumieć sytuację.
Na drugim piętrze Olga usłyszała głosy. Męski, boleśnie znajomy, i kobiecy — młody, dźwięczny. Zatrzymała się i nadstawiła ucha. Serce zabiło szybciej, bo męski głos należał do Andrieja.
— No i co, myślisz, realne? — mówił mąż, a w jego głosie brzmiała pewność. — Przeliczyłem, mieszkanie jest warte jakieś cztery miliony. Sprzedamy, trochę dołożymy i kupimy dwupokojowe. Olga nic nie zrozumie — ważne, żeby dobrze załatwić papiery.
Olga znieruchomiała. Krew uderzyła jej do twarzy, w uszach zadzwoniło. Andriej omawiał sprzedaż jej mieszkania. Tu, na klatce schodowej, z kimś obcym.
— A ona się zgodzi? — zapytał kobiecy głos i Olga rozpoznała sąsiadkę mamy, Alinę.
— Będzie musiała — parsknął Andriej. — Wiem, jak z nią rozmawiać. Najważniejsze dobrze to podać: niby dla naszej przyszłości, dla dzieci. Ona jest miękka, ugnie się.
Olga zrobiła krok do przodu, potem jeszcze jeden. Nogi poruszały się same, jakby ktoś inny sterował jej ciałem. Weszła wyżej i ich zobaczyła. Andriej stał przy drzwiach mieszkania naprzeciwko tego mamy, oparty o ścianę. Obok — Alina, młoda dziewczyna około dwudziestu pięciu lat, w krótkich szortach i obcisłej koszulce. Kręciła kosmyk włosów na palcu i patrzyła na Andrieja z dołu, uśmiechając się.
— Jesteś taki zdecydowany — powiedziała Alina, a w jej głosie brzmiało kokietowanie. — Lubię mężczyzn, którzy wiedzą, czego chcą.
— Ja zawsze wiem, czego chcę — odpowiedział Andriej, a jego głos zrobił się miększy. — I dopinam swego.
Olga stała na półpiętrze i patrzyła na tę scenę. Wszystko wskoczyło na swoje miejsce. Te regularne wizyty u mamy, propozycje pomocy, cała ta troska — wszystko było kłamstwem. Andriej przyjeżdżał tu nie dla Marii Iwanowny. Przyjeżdżał dla młodej sąsiadki.
